A to dopiero początek moich uwag.
- został potraktowany wyjątkowo po macoszemu - nie znamy ani motywacji porywaczy, ani motywacji wspomnianego zleceniodawcy
- temat jest wyjątkowo hermetyczny i jego głębsze zrozumienie, i czerpanie właściwych korzyści z linii fabularnej jest możliwe jedynie w przypadku dość szerokiej znajomości uniwersum, w jakim toczy się akcja - no tak się nie zyskuje widowni Panowie scenarzyści
Przez to wiele ważnych elementów zostało pominiętych lub całkowicie spłaszczonych - mamy porwania i próbę rozwiązania zagadki - wszystko bez ładu i składu.
Sama postać Seliny Kyle, która grana jest przez wyjątkowo piękną Camren Bicondovę, przedstawiona została widzom, jako arogancka gówniara - ja rozumiem, że Catwoman i jej origin wielokrotnie ewoluowało na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, ale nie pasuje mi obraz tej postaci do sprawnej złodziejki, famme fatale, którą znamy z komiksów. Być może scenariusz nie pozwolił na rozwinięcie skrzydeł, byś może wspomniane przeze mnie przy okazji recenzji pierwszego odcinka Gotham multum wątków nie dało możliwości głębszemu przyjrzeniu się tej postaci. No nic ciekawego w każdym razie.
Ben McKenzie nadal gra jak grał - kreowana przez niego postać robi się wyjątkowo irytująca, zdecydowanie na pierwszy plan wysuwa się tutaj Donal Logue wcielający się w rolę Harvey'a Bullocka. Nie oznacza to jednak, że poziom aktorstwa znacznie wzrósł - to nadal marny element Gotham. Jedynie Robin Taylor, chociaż epizod z nim związany jest wyjątkowo krótki, nadrabia ogromne braki w tej kwestii,
Klimatu jak nie było tak nie ma nadal - a szkoda, bo myślałem, że to faktycznie będzie elementarny i bardzo mocny 'fragment' tego serialu. Dodatkowo raczej nie zanosi się na to, aby coś na tym polu miało ulec zmianie.
Zawiodłem się... wyjątkowo i tyle w sumie mogę napisać po emisji drugiego epizodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz